wtorek, 31 lipca 2012

Dzien 17

Dzien 17
Cala noc nie przespana...Bartek walczy od wczoraj z rewolucjami zoladkowymi i chyba od tego jest bardzo oslabiony:( mnie chwycilo dopiero rano, ale nie jest tak zle. Jednakze zdecydowalismy zalogowac sie w hotelu (tak-w hotelu, a nie hostelu, doba w pokoju bez lazienki - 20 L, z lazienka - 30 L) i chociaz odrobine sobie uprzyjemnic te walke bliskoscia lazienki. Miejscowy, lekko podchmielony pan polecil nam miejscowa wodke, takze dzieki wsparciu Apanow pijemy...co by utopic to cholerstwo;) plan na dzis: lenistwo w towarzystwie zabojczego alkoholu, ilosc przejechanych km: jakies 0,02 km (suzi zostala podstawiona spod knajpy pod hotel przez Apana)

Dzien 16

Dzien 16. Po noclegu spedzonym prawie pod sklepem spozywczo-chemicznym, ruszylismy do skalnego miasteczka Wardzi. Trasa ok. 40 km i same asfaltowe esy floresy :) - po drogach, momentami w tragicznym stanie, to naprawde mila odmiana. Dolina, w ktorej umiejscowiona jest Wardzia, zapiera dech w piersiach- przynajmniej moich ( i
bardzo prosze tym razem bez komentarzy 'w czym!?' ). Na parkingu spotkalismy 10 osobowa ekipe z gdyni w Westfaliach (m.in. z karwin-to podobno jacys Twoi znajomi Tomaszu S. z pomaranczowego VW Transportera :) )., pare z Czech na GS'iku w Dzien 12
Wyjezdza mezczyzny rowniez na BMW oraz 3ke z Bielska-Bialej (ale to juz w knajpie przeczekujac burze-i to nie jedna tego wieczora). Zwiedzanie skalnego miasta zajelo jakies 2h, tak na oko, bo zegarkow raczej nie sledzimy. Potem ruiny zamku i pospieszna ucieczka przed burza, a proba rozlozenia namiotu, przy wietrze bliskim huraganu, zakonczyla sie kolejna dziura w tropiku. Noc spedzamy tam, gdzie wszyscy, czyli pod knajpa.

Dzien 15

Dzien 15. Opuszczamy Liberty Hostel i kierujemy sie do Wardzi (ok. 200 km). Na dzien dobry - niekoniecznie dla Apanow, okazuje sie, ze Tygrys, ktory przemierzyl z nimi pol Europy, postanowil osiedlic sie w Tbilisi i na pozegnanie, zamiast fajerwerkow, odpalil podgrzewanie manetek, rozladowujac, tym samym, akumulator. Chwila bladzenia po centrum i udaje nam sie obrac wlasciwy kierunek. Niestety albo stety podkusilo nas i zjechalismy z glownej drogi na mniej glowna, ale krotsza. Suma sumarum: jakies 80 km szutrowo-pseudo asfaltowej trasy, wijacej sie w gore i w dol, na ktorej nie bylo trudo o czolowke z rozpedzona ciezarowka, niekoniecznie na swoim pasie, potem powtorka ze zdobywania kosciolka pod kazbegiem (to byla wtedy genialna lekcja radzenia sobie ze stromymi, kamienistymi drogami). Kolejne 80 km w gorach, gdzie przy 27 st.C powoli zaczelismy zakladac kolejne warstwy, chwile pozniej nastepne, bo temperatura spadla do 16 st., konczac na ciuchach przeciwdeszczowych bo dorwala nas burza. Fartem w jakiejs wioseczce trafilismy na wiate przystankowa. Jedna burza, jedno stado owiec schodzace z pastwiska i zalewajace cala jezdnie...druga burza i kolejne stado..I w ten oto sposob przedefilowaly przed nami jakies 4 stada, czyli mozna chyba rzec, ze tysiace owiec. Niesamowitym widokiem jest rozpedzona ciezarowka z jednym, niebieskim reflektorem (zadne inne swiatla nie sa wlaczone) wjezdzajaca w stado, ktore ja otacza, a potem nie chce wypuscic.
Ruszamy jak tylko deszcz slabnie, ale nasz cel - Wardzia, nie zostaje osiagniety. Zatrzymujemy sie po sniadaniowe zakupy, a ze wlasciciel sklepu, Ararat, jest przesympatyczny, rozbijamy sie po drugiej stronie ulicy, motocykle natomiast pozostawiamy pod czujnym okiem sklepowej kamery (!?). Co ciekawe to jedyny, wioseczkowy sklep, ktory caly asortyment ma wprowadzony do komputera (nie ma potrzeby spisywania wszystkiego na papier) i jest w posiadaniu skanera kodow kreskowych.
Zostajemy obdarowani domowym winem, ktore Ararat przyniosl nam do namiotow, a nastepnie ugoszczeni koniakiem, serem, warzywami (przeciez nie wypadalo wypic wina samemu w namiotach, nie czestujac gospodarza) i w ten sposob plan pobudki na godz. 7 spalil na panewce.

piątek, 27 lipca 2012

Dzień 14

Dzień 14.

Dzień odpoczynku i reperacji namiotu. Po próbach znalezienia sklepu turystycznego stwierdziliśmy, że lepiej zużyć 5 metrów taśmy power tape, niż kupować nowy north face za 1000 zł. Jeśli chodzi o zwiedzanie, dziś tak samo jak wczoraj, się rozdzielilismy. Apany poszły na bazar, pojeździli metrem ( 1 lir w dwie strony / 2 zł ), poszli na stadion i do ogrodu botanicznego ( szału nie ma ).
Ceny bardzo porównywalne do polskich cen. Furorę zrobiła dla mnie lemoniada ( przepyszna ). Kolejną rzeczą, która mnie zszokowała to agregaty prądotwórcze przy wielu sklepach ( często nie ma prądu, więc przy tych temperaturach sklepu muszą sobie jakoś radzić ). Ludzie się żegnają przed kościołami 3 krotnie w przeciwną stronę niż my. Dziś było chłodno, bo tylko 28 stopni jak wstaliśmy. Jutro wyjeżdżamy ze stolicy do Vardzi ( http://en.wikipedia.org/wiki/Vardzia ), więc zepewne stracimy znów kontakt na jakiś czas.
Uzupełniliśmy bloga o filmy w dniach:

Dzień 13
Dzień 12
Dzień 11
Dzień 9
Dzień 8
Dzień 6
Dzień 3


Słabo słychać, ale obiecuje poprawę. :)


Teraz spijamy regionalne piwko podczas pogawędki z Tadkiem ( właścicielem hostelu liberty ). Poznaliśmy Gruzina, który ma babcię na zachodzie Gruzji i z chęcią nam udostępni nocleg. W trakcie dnie pogadaliśmy troszkę z Rajmundem, który ma na wszystko czas - jest z Estoni ( ma 19 lat i po szkole średniej zaczął swoją podróż ), aktualnie pracuje w hostelu w zamian za nocleg.



Przed Parlamentem
 Pozdrawiam Sołtys

czwartek, 26 lipca 2012

Dzien 13 - 26.07.2012 r.

liberty hostel, dzisiaj aklimatyzacja ze stolica oraz poszukiwanie sklepu turystycznego z namiotem ... :)

Dzien 12

Dzien 12.
Widok z hostelu Liberty

tanczaca fontanna
Wyjezdzamy z noclegu ok. 12 (miescina-Ananuri nad olbrzymim jeziorem). Cel: Tbilisi. Na trasie spotykamy 2 motocyklistow z Holandi podrozujacych w przeciwna strone - chwila pogadanki i wymiana doswiadczeniami. Jeden jechal na Afryce, drugi na GSie. Jedziemy dalej. Centrum ... temperatura 38 stopni. Szukanie noclegu zajelo zdecydowanie mniej czasu niz w Kijowie. Bladzac ulicami w poszukiwaniu napisu "hostel" trafiamy na polska flage powiewajaca przy witrynie sklepu. Zza drzwi wyglada mezczyzna, ktory uslyszawszy nasze zdziwienie i zaskoczenie, zaczyna mowic cos po polsku. Zartuje, ze jest Polakiem - spedzil w naszym kraju kilka lat, wiec bez problemu mozemy sie dogadac po polsku. Prowadzi winiarnie, wiec nie obylo sie bez degustacji - argument, ze musimy jeszcze wsiasc na motocykle nie przechodzi - dopoki bedziemy jechac prosto zadnych problemow zwiazanych z umiarkowanym spozyciem alkoholu miec nie bedziemy ;). Od slowa do slowa doszlismy do tematu poszukiwania noclegu, wiec wystarczyl jeden telefon, kilka minut pozniej przyjechal po nas przesympatyczny Polak, prowadzacy hostel "Liberty" ( http://www.liberty-hostel.com/ ). I tak oto odpoczywamy od trudow ciaglej jazdy w ogromnym mieszkaniu, w rewelacyjnej polskiej domowej atmosferze! (Szczegolnie ja odpoczywam, bo mam spuchnieta cala gebe, a moja dolna warga wyglada jak po nieudanym zabiegu wstrzykiwania botoksu :|). Trzeba przyznac, ze im dalej w las, tym ludzie sa coraz bardziej otwarci, ciekawi i zyczliwi. Niesamowity kraj!

środa, 25 lipca 2012

Dzien 11

Dzien 11
daleko w tle widac Kosciolek, nieopodal ktorego spalismy


Czas zjechac z gor. Znow ciezki odcinek dl. 6.4 km - droga idaca stromo w dol, pelna kamieni i piachu. Pierwszy zjechal Apan, Agata zeszla na pieszo i byla szybciej na dole od niego. My zjezdzalismy godzine pozniej, Basia rowniez na pieszo. Podczas zjazdu wyjechalo mi terenowe auto, nie dalem rady sie zmiescic, wiec gleba-motocykl przygniotl mi noge - nie moglem jej wyciagnac, na szczescie goscie z terenowek przybiegli z pomoca. Apan, co sie okazalo na dole, tez mial wywrotke - zjezdzajac wlecial mu owad miedzy okulary a oko, odpadl kufer, ale wszystko dalo sie poskladac. Spotkalismy sie z Apanami w pierwszej knajpie przy asfalcie (na sniadanie pyszna lemoniada i kaczapuri)-jedzenie pychotka:) potem ok. 20 km krajowej drogi bez asfaltu, serpentyny, zakreciki, krowy na srodku drogi. Gonila nas burza ...ale nie dogonila! ha! Nocleg w miejscu, ktore mielismy na okladce przewodnika (Ananuri nad jeziorem). Wieczorem obok nas rozbili sie z namiotem Gruzin z holendrem Afrykanskiego pochodzenia. W nocy pilnowaly nas dwa psiaki przykoscielne - dzielnie w nocy i nad ranem odganialy intruzow (inne psy oraz pasace sie dookola namiotow krowy). Wyjatkowe pieszczochy, siedzac przy ognisku wciskaly lby pod kolana i domagaly sie pieszczot - podobno gruzinskie psy maja wlasnie taka nature:).

Dzien 10

Dzien 10
w drodze pod lodowiec

Obudzeni przez Apana, "Soltys wstawaj szybko i zobacz co sie dzieje" otwieram oczy wygladam z namiotu, a tam stado krow, przepiekne gory, monastyr i Apan goniacy za krowa, z ktorej prubuje wydoic mleko do kawy. Sniadanko i o 12 wymarsz na lodowiec - Kazbek. Szlismy i szlismy i szlismy i szlismy i po 5 h doszlismy. Sniegu dotkneli, lodu polizali. Schodzenie - no i tu zaczely sie problemy, odezwala sie basiowa kontuzja kolana, wiec schodzenie zajelo nam drugie tyle. Dalismy rade, Apanom poszlo o 3h szybciej, wiec wrocilismy na obiado-kolacje przygotowana przez naszych wspoltowarzyszy. Niestety w nasz namiot wleciala chyba jakas krowka, bo porozcinala nam go w dwoch miejscach, a apanom zjadla mydlo i kwiaty. W nocy czasami slychac goniace niedaleko dzikie konie - chociaz pewnie posiadajace wlasciciela. Zmeczeni mowimy dobranoc na 2880 m n.p.m.

Dzien 9

Dzien 9
Zaczal sie od duzego wiatru. Pojechalismy do tego samego sklepu co wieczorem, a tam znow ludzie zagaduja i po chwili przychodzi Pani z szampanem oraz bomboniera i nas obdarowuje. Znow droga 400 km do zrobienia - paliwo jest za 2,8zl/l , tak mozna jezdzic. Afryczka splotla figla - tym razem stopli sie przedni blotnik - nie pytajcie jak.O statnia miejscowosc w Rosji przed wjazdem do Gruzji to Vladikavkaz i tam przerwa na zakupy i obiad - cziburiaki ( pierogi gigant z miesem ). Pierwsza kontrola na trasie - dokumenty? dokad jada? po co do gruzji, bo przeciez tam nic nie ma. Tak sie wypowiadal policjant, po czym odpalil zdjecia na telefonie i pokazal jak byl w polsce na zawodach tanecznych i zajal pierwsze miejsce. Jedziemy dalej...granica otwarta do 22 a jest 20, kolejka spora- niektorzy stoja po 3h. Apan podszedl do strazy, a gosciu kazal podjechac i wpuscili nas poza kolejka - udalo sie, aczkolwiek nie bez malego incydentu - stojac przy okienku na granicy, w niesamowitym przeciagu, zalatwiajac wszystkie formalnosci, uslyszelismy lomot i zobaczylismy zbiegajagych sie ludzi. Tuz za winklem, gdzie staly motocykle zobaczylismy Afryczke - lezala! Na szczescie rachu ciachu i zostala postawiona na nogi (tudziez noge jedna). Miedzy przejsciem granicznym Rosji a Gruzji jest kilometrowy odcinek z brakiem drogi.
Przekroczylismy granice, ale dzien sie jeszcze nie skonczyl. Jest ciemno, a trzeba znalezc nocleg - drogi dziurawe, po ktorych swawolnie chodza krowki i nagle jakies odbicie w prawo na szuter. Ujechalismy ok. 700 metrow, odpuscilem w polowie gorki i motocykl zaczal sie zsuwac - mimo tego, ze trzymalem oba hamulce. Basia zeszla, Agata rowniez, wiec z Apanem podjelismy walke wjazdu pod monastyr, ktory prowadzi na kazbek-najwyzszy szczyt Gruzji (o czym zdalismy sobie sprawe dopiero na gorze - Apana olsnilo!). Po walce i haczeniu podwoziem o kamienie udalo sie wjechac. Zostawilismy kufry i zjachalismy po nasze kobiety (ktore zapierdzielaly w odzieniach motocyklowych, nie bardzo nawet wiedzac gdzie ida). Dzien dobiegl konca. Strasznie sie cieszylem, ze udalo sie wjechac tam, gdzie nie planowalismy wjezdzac po ciemku!

Dzien 8

Dzien 8. Budzimy sie o 12 czasu moskiewskiego( przestawiamy zegarki o 2h w przod). Z rana kapiel w zupie, bylo mega goraco. Potem dalej trasa po Rosji - pijemy duzo ...(ale nie tego, co najchetniej bysmy spozyli, swoja droga ciezko trafic ostatnio na nie slona wode:|), jemy arbuzy i swieze warzywa. Na trasie wszyscy trabia na nas i wystawiaja rece przez okno unoszac kciuki do gory. Droga na Pyatigorsk, a tam obiad w restauracji :) mielone z frytkami x 3, ryz z warzywami x 1. Nocleg znalezlismy przy elektrowni - jezioro 12km dlugosci. W wiosce zrobilismy jeszcze po ciemku zakupy,ludzie podjezdzali i pytali skad dokad i za fajne maszyny. Znow szukalismy noclegu jezdzac przez pola i w pewnym momencie Apanow obrocilo i Agatke wywalilo z motocykla, otrzepala sie i poszla rozkladac namiot. Nocleg z widokiem na wode i miauczacymi kotami (a wlasciwie dracymi sie jakby zazynali gdzies niedaleko dziecko).

Dzien 7

Dzien 7. dzien pod znakiem drogi. z namiotow wygonilo nas slonce, aczkolwiek noc byla wyjatkowo zimna, a glosy towarzystwa kilkadziesiat metrow dalej jezioro nioslo az do nas. dojazd do granicy poszedl gladko, ale deklaracje wypelnialismy trzykrotnie-2 strony cyrylicowych rebusow, co w sumie zajelo jakies 2h z kolejkami. jesli chodzi o kraj to i ukraina=pola i rosja=pola. Robiac zakupy w jakiejs miescinie ludzie ciesza sie, podchodza zagaduja i nagle podchodzi pewien gosciu do naszych Kobiet dajac im lody :) Szukamy noclegu - jeziora, ktore sie potem okazalo ze wyschlo. Spimy nad rzeka - szuwary.

Dzien 6

Dzien 6.
naprawa afryczki

Apan z pompa paliwa
Cala noc nie moglem zasnac bo zastanawialem sie co moze byc przyczyna ze africa nie chce odpalic. Ok. 10 slysze lezac w namiocie jak Apan probuje odpalic i nic ... po czym krzycze "a sprawdzales pompe paliwa, bo ostatnio jak nia poruszales to odpalila". Po chwili uslyszalem piekny furkot halasujacej afryczki - pompa paliwa sie zawiesza. Z miejsca noclegowego wyjechalismy ok 13. 30 km dalej znow sie zawiesila pompa. Tym razem bylo wiadomo co robic. Ok 16 Zatrzymalismy sie na wymiane kabelka w pompie. Piekne miejsce nad samym jeziorkiem - wlasnie tam zaliczylismy z Basia swoja pierwsza glebe na szutrze. O 18 ruszylismy dalej, daleko nie ujechalismy bo zaraz robilo sie ciemno. Szukanie miejsca na nocleg, jeziorko, szuterek i tam Apany zaliczyly glebe. Teraz lezymy pod bezchmurnym niebem a nad nami fruwaja nietoperki :)

Dzien 5

Dzien 5.
przerwa na tankowanie
Pogoda byla w kratke - raz slonce raz deszcz, po wyjezdzie z Kijowa tylko ubieralismy rzeczy przeciwdeszczowe i sciagalismy, ubieralismy i sciagalismy, ubieralismy i sciagalismy ... ceny: 10,70 hrywny za litr 95, 8-10 hrywny za piwko, 130 hrywny za noc w hostelu od os. Im bardziej na poludnie tym gorsze drogi i wolniej jedziemy. Patent ze skrzyneczka na plyny do moto nie zdal egzaminu na pierwszym szutrze - odpadla. O 19 zatrzymalismy sie na obiad - 140 hrywien za 4 os. Potem zaczelismy szukac noclegu i niestety afryczka zgasla po raz drugi :( nocleg znalezlismy nieopodal w przedroznych krzakach i dopchalismy ja tam. Dumajac przy piwku zastanawialismy sie co moze byc nie tak.

wtorek, 17 lipca 2012

Dzien 4

Dzien 4.
monastyr Sw. Michala

panorama Kijowa - rz. Dniepr
Dzien 4.
Pobudka z "samego rana", cudowne sniadanie przygotowane przez Panstwa Apanowskich i ruszamy na miasto. Zwiedzanie zakonczone obiadem w pobliskim barze mlecznym, chwila odpoczynku, zakupy na jutro i pakowanko, bo z rana jedziemy dalej - kierunek Donieck. Przed nami ponad 800 km do granicy z Rosja. Planowalismy na jutro czarnobylska eskapade, ale niestety zwiedzanie tylko w grupach zorganizowanych, trzeba poczekac na pozwolenie, a koszt takiej przyjemnosci to ok. 200$, takze jednak lepiej miec za co wrocic do domu. Pogoda dopisuje, gdyz poniewaz deszcze sie nas nie imaja (tfu tfu), slonce na zmiane z bialymi baranami, ok. 20 st., a przy powiewajacym wietrze odczuwalna nawet nizsza, takze idealnie na zwiedzanie i jazde. Zobaczymy co bedzie dalej...bo pewnie dobijemy do 40 st. gdzies w Armenii...Poki co 'si ju lejter alegejter' czyli do tam, gdzie bedzie net for free!



Dzien 3

Dzien 3
po nocy gdzies pod jakas tyci tyci wioseczka, pelnej krwiozerczych i napastliwych komarow, obudzil nas deszcz...wiec poszlismy spac dalej- w koncu Kijow nie zajac;) sniadanie, z pozostalosci dnia poprzedniego, zjedlismy juz pod bezdeszczowymi chmurami i ruszylismy na Kijow (160 km). Po 4 godzinach szukania noclegu, licznych dyskusjach z parkingowymi (ktorzy to byli niezmiernie uczynni i wykonywali nawet telefony do swych polskich kobiet) znalezlismy cos na ksztalt hostelu- w centrum scislym, niby nie tanio ale i nie drogo...ale kto by tam bral tak z biegu?!;) No wiec skuszeni namowami PanaMilego z Informacji Turystycznej odwiedzilismy Zielona Wyspe-tammial byc camping poEurowy...no i byl...psychodelia totalna , ustoju uprzedniego zapach az nazbyt silny... no a ceny wcale nie korzystniejsze! Takze po kolejnym tourne po tym gigantycznym miescie osiedlilim sie w centrum. Pierwsze ukrainskie smaki poznane, pierwsze tutejsze piwka wysiorbane i naprawde imponujace wrazenia Stolecznego Miasta-przyjaznego tyrystom nawet noca :)

sobota, 14 lipca 2012

Dzien 1

Dzien pierwszy dobiegl konca. Spimy na opuszczonym campingu w Lublinie-mrocznie, szczegolnie jak rano obudzimy sie obok smietnika:| ale to okaze sie dopiero po switaniu;)
Pierwsze przygody za nami.Skonczylo sie paliwo przed Warszawa, trzeba bylo zlapac stopa na stacje, ale poszlo bez problemu Pan zatrzymal sie sam i spytal czy nam nie pomoc. Teraz przerwa na obiad - jestesmy juz z Apanami :)

piątek, 13 lipca 2012


Fig.1 Bartkowy majdan.

Najmilsi! Oto cały Bartkowy majdan, który suma sumarum waży więcej niż mój i to o 3 kg! O dziwo! Bilans wagowy: Bartek 75 kg + kufer 17 (?!) kg, ja XX (no nie wypada pisać) + kuferEK 13 kg (matematyka mi się nie zgadza, bo różnica wynosi 4 kg :|). Jednak kobieta umie się spakować (niekiedy):D, ale z liczeniem gorzej. Zostało parę godzin do startu, Bartek lata w gaciochach po domu, próbując ogarnąć, czego nie wzięliśmy i doprowadzając się do ładu i składu, żeby na początku podróży wyglądać jak człek - w końcu ;). A dla Wszystkich naszych wiernych czytelników - obiecujemy, że włożymy całą swoją energię życiową w próby aktualizowania tego bloga (w miarę na bieżąco), abyśmy i my mieli trwałą pamiątkę, która nie wyblaknie w przeciwieństwie do wspomnień. A teraz żegna się z Państwem Barbara Sołtysik z Satynowej Pościeli życząc wszystkim spokojnej nocy.

P.S. Do dziecięcia w prawym górnym rogu się nie przyznajemy i z tegoż powodu pojechać z nami nie może.


Fig.2. Jest skóra - jest impreza! Nie ma naklejki - nie ma motoerki.