środa, 25 lipca 2012

Dzien 11

Dzien 11
daleko w tle widac Kosciolek, nieopodal ktorego spalismy


Czas zjechac z gor. Znow ciezki odcinek dl. 6.4 km - droga idaca stromo w dol, pelna kamieni i piachu. Pierwszy zjechal Apan, Agata zeszla na pieszo i byla szybciej na dole od niego. My zjezdzalismy godzine pozniej, Basia rowniez na pieszo. Podczas zjazdu wyjechalo mi terenowe auto, nie dalem rady sie zmiescic, wiec gleba-motocykl przygniotl mi noge - nie moglem jej wyciagnac, na szczescie goscie z terenowek przybiegli z pomoca. Apan, co sie okazalo na dole, tez mial wywrotke - zjezdzajac wlecial mu owad miedzy okulary a oko, odpadl kufer, ale wszystko dalo sie poskladac. Spotkalismy sie z Apanami w pierwszej knajpie przy asfalcie (na sniadanie pyszna lemoniada i kaczapuri)-jedzenie pychotka:) potem ok. 20 km krajowej drogi bez asfaltu, serpentyny, zakreciki, krowy na srodku drogi. Gonila nas burza ...ale nie dogonila! ha! Nocleg w miejscu, ktore mielismy na okladce przewodnika (Ananuri nad jeziorem). Wieczorem obok nas rozbili sie z namiotem Gruzin z holendrem Afrykanskiego pochodzenia. W nocy pilnowaly nas dwa psiaki przykoscielne - dzielnie w nocy i nad ranem odganialy intruzow (inne psy oraz pasace sie dookola namiotow krowy). Wyjatkowe pieszczochy, siedzac przy ognisku wciskaly lby pod kolana i domagaly sie pieszczot - podobno gruzinskie psy maja wlasnie taka nature:).

3 komentarze :

  1. A babcia z czapami jeszcze na drodze wojennej stoi;)?

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że nawet zamek z maleńkimi okienkami odwiedziliście;)

    OdpowiedzUsuń
  3. kaczapuri ? czy chaczapuri? :)

    OdpowiedzUsuń