wtorek, 31 lipca 2012

Dzien 15

Dzien 15. Opuszczamy Liberty Hostel i kierujemy sie do Wardzi (ok. 200 km). Na dzien dobry - niekoniecznie dla Apanow, okazuje sie, ze Tygrys, ktory przemierzyl z nimi pol Europy, postanowil osiedlic sie w Tbilisi i na pozegnanie, zamiast fajerwerkow, odpalil podgrzewanie manetek, rozladowujac, tym samym, akumulator. Chwila bladzenia po centrum i udaje nam sie obrac wlasciwy kierunek. Niestety albo stety podkusilo nas i zjechalismy z glownej drogi na mniej glowna, ale krotsza. Suma sumarum: jakies 80 km szutrowo-pseudo asfaltowej trasy, wijacej sie w gore i w dol, na ktorej nie bylo trudo o czolowke z rozpedzona ciezarowka, niekoniecznie na swoim pasie, potem powtorka ze zdobywania kosciolka pod kazbegiem (to byla wtedy genialna lekcja radzenia sobie ze stromymi, kamienistymi drogami). Kolejne 80 km w gorach, gdzie przy 27 st.C powoli zaczelismy zakladac kolejne warstwy, chwile pozniej nastepne, bo temperatura spadla do 16 st., konczac na ciuchach przeciwdeszczowych bo dorwala nas burza. Fartem w jakiejs wioseczce trafilismy na wiate przystankowa. Jedna burza, jedno stado owiec schodzace z pastwiska i zalewajace cala jezdnie...druga burza i kolejne stado..I w ten oto sposob przedefilowaly przed nami jakies 4 stada, czyli mozna chyba rzec, ze tysiace owiec. Niesamowitym widokiem jest rozpedzona ciezarowka z jednym, niebieskim reflektorem (zadne inne swiatla nie sa wlaczone) wjezdzajaca w stado, ktore ja otacza, a potem nie chce wypuscic.
Ruszamy jak tylko deszcz slabnie, ale nasz cel - Wardzia, nie zostaje osiagniety. Zatrzymujemy sie po sniadaniowe zakupy, a ze wlasciciel sklepu, Ararat, jest przesympatyczny, rozbijamy sie po drugiej stronie ulicy, motocykle natomiast pozostawiamy pod czujnym okiem sklepowej kamery (!?). Co ciekawe to jedyny, wioseczkowy sklep, ktory caly asortyment ma wprowadzony do komputera (nie ma potrzeby spisywania wszystkiego na papier) i jest w posiadaniu skanera kodow kreskowych.
Zostajemy obdarowani domowym winem, ktore Ararat przyniosl nam do namiotow, a nastepnie ugoszczeni koniakiem, serem, warzywami (przeciez nie wypadalo wypic wina samemu w namiotach, nie czestujac gospodarza) i w ten sposob plan pobudki na godz. 7 spalil na panewce.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz