poniedziałek, 1 października 2012

Czas podsumować wyjazd DOUBLE TRIP 2012

Podsumowanie po powrocie:
- dwie pary
- dwie kobiety
- dwóch mężczyzn
- dwa motocykle
- dwa kontynenty
- dwóch studentów PG
- dwóch studentów AWFiS
- 4 Państwa
- waga kufrów przed wyjazdem          13kg - Basi 17kg Bartka Central 17kg
- waga kufrów po powrocie                20kg - Basi 20kg Bartka Central 20kg
- przejechane km                                9875,58 km
- ilość tankowań                                 31
- zużyte litry benzyny                          528,42 l
- Średnie spalanie                              5,36 l / 100km
- najniższe spalanie                            4,61 l / 100km ( Armenia - szutry )
- najwyższe spalanie                          6,71 l / 100km ( Polska - nie narzekajmy na drogi :)
- najwyższe wzniesienie
  na jakie podjechaliśmy 
  motocyklami                                    2080 m n.p.m. ( Kościół Gargeti - start na Kazbeg )
- ilość zatrzymań 
  przez policje                                    2 zatrzymania ( bez mandatów :)
- ilość urwanych nitów  
  w płycie pod silnikiem                      5 nitów
- ilość kradzieży                                 4 kradzieże ( tygrysek, okulary, portfel, plecak )
- ilość wiz                                          3 wizy ( Rosja-tranzytowa ok 150 zł/os., Armenia - 30 zł/os., Górny                       
                                                          Karabach - 30zł/os. )
- ilość noclegów w hotelach               11 noclegów - [ 2 - Kijów; 3 - Tbilisi; 1 - Vardzia (rewolucje  
                                                         żołądkowe); 2 - Jerewan; 1 - Martakert; 2 - Lagodekhi ]
- ilość dni wyjazdu                            43 dni
- koszt paliwa                                   2228,54 zł
- koszt wycieczki na osobę               ok 4000 zł ( razem z paliwem i obiadami w restauracjach )  

w/w informacje dotyczą motocykla Suzuki V Strom 650 2005 r.

Wydatki po powrocie ( ok 1100 zł ):
- wymiana napędu
- gumy zabieraka
- wymiana oleju + filtr
- hamulce tył


Płyta pod silnik
końcowy stan licznika
Kraj litry zatankowane mile km śr spalanie cena za litr cena za tankowanie Kurs w przeliczeniu na PLN
Polska 22 233,9 376,58 5,84   130,69 PLN 130,69
Ukraina 19 213,4 343,57 5,53 10,95 208,05 UAH 85,97
Ukraina 19 211,5 340,52 5,58   203,3 UAH 84,01
Ukraina 19 186,5 300,27 6,33   199,5 UAH 82,44
Ukraina 15,43 190,5 306,71 5,03   160 UAH 66,12
Ukraina 17,92 236,6 380,93 4,70   195,33 UAH 80,71
Rosja 18 201,8 324,90 5,54   514,8 RUB 53,13
Rosja 17 198,4 319,42 5,32   490 RUB 50,57
* 25,84 266,4 428,90 6,02   714,8 RUB 73,77
Gruzja 14,96 181 291,41 5,13   33 GEL 63,46
Gruzja 15,09 197,6 318,14 4,74   33,2 GEL 63,85
Armenia 18 229,8 369,98 4,87   9000 AMD 71,63
Armenia 16,56 212,6 342,29 4,84   8656 AMD 68,89
Armenia 18,6 240,8 387,69 4,80 520 9672 AMD 76,98
Armenia 19,5 241,4 388,65 5,02 500 9750 AMD 77,60
Armenia 10,23 137,8 221,86 4,61 480 5102 AMD 40,60
Gruzja 17,33 205,7 331,18 5,23   38,99 GEL 74,98
* 23,1 300,5 483,81 4,77 2,25 20 GEL 38,46
Rosja 21,22 235,6 379,32 5,59 28,4 605,2 RUB 62,46
Rosja 17 214,2 344,86 4,93 26,65 496,4 RUB 51,23
Ukraina 18,72 204,7 329,57 5,68 10,79 202 UAH 83,47
Ukraina 18,34 207,7 334,40 5,48 10,9 199,91 UAH 82,61
Ukraina 18,37 207,3 333,75 5,50 11,1 203,91 UAH 84,26
Ukraina 19,62 217,4 350,01 5,61 10,7 209,93 UAH 86,75
Ukraina 17,24 171,9 276,76 6,23 10,85 187,05 UAH 77,30
Ukraina 19,11 220,5 355,01 5,38 10,99 210,02 UAH 86,78
Ukraina 12,32 145,3 233,93 5,27 10,6 130,59 UAH 53,96
Polska 20,41 242,5 390,43 5,23 5,93 121,03 PLN 121,03
Polska 19,51 180,6 290,77 6,71 5,84 113,94 PLN 113,94
  528,42 6133,9 9875,58 5,36       2228,54

poniedziałek, 3 września 2012

Dzień 9 po powrocie.

Moi Mili - adnotacja do posta na temat świecących mikroorganizmów zamieszkujących Morze Azowskie. Nie ma potrzeba przemierzania tysięcy kilometrów, aby doświadczyć tego zjawiska. Już dziś możesz się wykąpać, w być może toksycznej, wodzie i świecić jak w ultrafiolecie w Rewie!!!! Serdecznie polecamy - Sołtysiki.

Słaby, ale dowód.

P.S. I wybaczamy Wam prawie totalny brak komentarzy ;P - system podobno jest nieznośny i ciężki do przejścia :(.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Wielkopomny dzień 43.

Dziś mija dokładnie 6 tygodni od wyjazdu. Wróciliśmy o tydzień wcześniej niż planowaliśmy, a to wszystko dlatego, że naprawdę stęskniliśmy się już za gdyńską codziennością. Jak to mawiają - wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! Podróż z Lublina przebiegła mniej więcej sprawnie, chociaż do Warszawy się ciągnęła. Na trasie za Wawą minęliśmy gdańskich motocyklistów, którzy nieco później zdołali nas dogonić i umilić ostatnią część trasy. Dlatego przy okazji serdeczne pozdrowienia dla Doroty i Marcina ! :) Wracając do domu po półtora miesiąca, przejechaniu 10 tys. km człowiek zdaje sobie sprawę jak pięknie może być i jest niedaleko miejsca zamieszkania. Wcale nie trzeba wyjeżdżać na drugi koniec świata! Co nie zmienia faktu, że porządne wyszorowanie miesięcznego brudu i chętnie byśmy się znów gdzieś ruszyli. Teraz trzeba zebrać wszystko do kupy, podsumować wyjazd i wrócić do rzeczywistości.


piątek, 24 sierpnia 2012

Dzien 42

Dzien 42 - 24.08.2012 r. 18:30
Nad ranem rosa na namiocie-  7:30 pobudka. Lancuch napiety i nasmarowany. Szyby wyczyszczone, sniadanie zjedzone - mozna ruszac w droge. Apanow ostatni raz widzielismy po sniadaniu. Potem cisnelismy za nimi, ale nasze drogi sie rozeszly, bo dostalismy od nich SMSa, ze minelismy ich dwa razy i do zobaczenia w Gdyni. a my wlasnie WJECHALISMY DO POLSKI :)

Dzien 41 kontynuacja

Dzien 41 kontynuacja
Zrobilismy dzis 470 km. Cala droge myslelismy kto?jak?o ktorej godz? skradl nam plecak. Zlapala nas policja - z dozwolonych 50 km/h mielismy ponoc 99. Jakze lapowkarski kraj, gosciu nie chcial wypisac mandatu tylko do kieszeni, a my na to, ze chcemy, zeby wypisac. Jak sie gosciu zapytal czy zaplacimy - Apan mowi: "nie". Dyskusja chwilke trwala.Gosciu do nas: "nie macie chociaz 10 euro", a my ze bez dziengi. Finalnie nas puscil bez mandatu i kasy. Spimy nad jeziorem 290 km od Lwowa.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Dzien 41 - 23.08.2012 r. godz.13:30

Okradli nas w nocy z plecaka, w ktorym byl olej i pare innych pierdol. Najbardziej szkoda plecaka berghausa. Ci Ukraincy ... :/ jestesmy ok 500 km od Lwowa. Pozdrowienia z Ul'ianovka.

Dzien 40

Dzien 40
Tzw. dzien drogi. Raz cieplo, raz zimno. Ok 480 km zrobione. Wielkie zakupy zrobione. Nocleg znaleziony nad jeziorem juz o 19:10,  wiec udalo sie wykapac i zrobic pranie. Drugie ognisko na tej wycieczce, wspominki... wybor najfajniejszej drogi, ktora jechalismy, knajpy w ktorej jedlismy. Jesli chodzi o Krym to co zrobilo na mnie wrazenie to multum namiotow rozbijajacych sie na dziko wzdluz calego wybrzeza. Zdziwily mnie wysokie kurortowe ceny wszystkiego, czyli wyzsze niz polskie. Od wody po parking. Kase chcac skubnac wszedzie.Wchodzac do ogrodu botanicznego to byl dopiero poczatek wydatkow, potem za kazda szklarnie, motylarnie trzeba osobno placic i kosztuja tyle, co wejscie do ogrodu. Ludzie malo sympatyczni, nawet gburowata babcia klozetowa. Droga wzdluz wybrzeza bardzo przyjemna,  w niektorych miejscach nowy asfalt, wiec mozna poszalec na zakretach, az podnozek sie sklada.

Dzien 38

Dzien 38
Wstalismy ok 8. Kapiel w Morzu Czarnym zaliczona.Wyruszamy do ogrodu botanicznego w Jalcie. Obejscie zajelo ok 2h ( 26 HR ). Kolejny punkt - zwiedzanie Palacu Zaren ( 25 HR -studencki z przewodnikiem ). Nastepnie Jaskolcze gniazdo-znalezlismy,widac bylo z daleka. Chcac podjechac blizej, zajelo nam to tyle czasu,ze zrobilo sie pozno i w koncu odpuscilismy zwiedzanie tego obiektu.. Z trojka motocyklistow z PL non stop sie mijamy.Wieczor jak co dzien. Zakupy, szukanie wody pitnej, szukanie miejsca na nocleg. Dzis zapomnielismy o obiedzie- bylo juz pozno, z miejscem na nocleg tez ciezko, bo wszedzie miasteczka. Nerwy puszczaja... ale sie udalo. Motocykle na parkingu, a my 15 metrow nizej przy wodzie :)

Dzien 37

Dzien 37
Tak nam sie spodobala wczorajsza miejscowka, ze spalismy w tym samym miejscu.Wyjechalismy z Kercza w strone Fedozji. Po drodze zobaczylismy delfinalium, wiec jako reprezentacja Orki Gdynia nie moglismy opuscic takiego widowiska. Najblizszy seans byl za 2h, zeby nie stac bezczynnie pojechalismy zobaczyc meczet w Starym Krymie. Dojechalismy,zwiedzilismy chcemy odjezdzac spod meczetu, a u Apanow z przodu flak. Mamy godzine do seansu, 20km do delfinalium, a jest niedziela wiekszosc wulkanizacji zamknieta.W trakcie, gdy Apan wymontowywal opone ja pojechalem szukac wulkanizacji .Znalazlem jedna - zalatanie trwalo 5 min. Zdazylismy na pokaz delfinow ( 100 HR/os ). BYL SUPER, GORACO POLECAMY!!! Jedziemy dalej, zaopatrzylismy sie w tutejsze wina. Zjedlismy w przydroznej knajpie. Jedzenie dobre, ale drogie. Szukajac noclegu napotkalismy grupe motocyklistow, ktora wczesniej spotkalismy w Gruzji. Spalismy gorke obok nich z widokiem na morze.

Dzien 36

Dzien 36
Umowieni z Romanem ( lat 25) poprowadzil nas na nocleg swoim UAZem, ale spotkalismy go na stacji benzynowej (jego maszyna suzuki GSR ) na 10 przyjechalismy o 11. Apan bawil sie jezdzac wzdluz brzegu dobrze sie bawil, ale zalal afryczke i przy tym pompe paliwa. Ja i Basia pojechalismy do Romana. W nocy padalo, wiec wyjazd z plazy troszke sie utrudnil. Zakopywalismy sie, zaliczylismy glebe - zlamany kierunek, my cali:) Po przyjezdzie do naszego kolegi, czekalismy na Apana, a w miedzy czasie Basia wybrala sie na wycieczke po super glue. Ja dostalem zestaw do czyszczenia lancucha i pucowalem go z piachu. Sprawdzilismy cisnienie w oponach, plyny i napielismy lancuchy. Po godzinie wszyscy razem spotkalismy sie i ruszylismy Na wyciczke po muzeach w Kerczu. Teraz jestesmy w restauracji z widokiem na Morze Czarne.


Aktualizacja: BARTEK SIĘ chyba NIECO ROZWESELIŁ MIRINDĄ (tą, którą leczyliśmy rewolucje żaołądkowe)  JAK TO PISAŁ - nawet ja nic skumać nie mogę z pierwszych zdań:D

sobota, 18 sierpnia 2012

Dzien 35

Dzien 35.
Spedzilismy noc, jak sie nad ranem okazalo, w gniezdzie wyglodnialych komarow, polujacych w grupie. Dupska pogryzione w ciagu sekundy. Opatuleni, w co sie dalo, zwinelismy wszystko w ekspresowym tempie i ruszylismy pod sklep na sniadanie. W Krasnodarze zdazylismy zmienic kierunek podrozy za sugestia pana z BMW i po dlugich probach wydostania sie z miasta udalo sie odnalezc prawidlowe znaki. Pol drogi do Portukavkaz towarzyszyl nam deszcz. Polwysep piekny, helowy. Prom plynal z 15 min, wiec duzo dluzej trwaly odprawy rosyjska i ukrainska. W Kerczu spotkalismy Romana, ktory pokazalal nam ekstra miejscowke na plazy. A co najciekawsze to prawdziwa skarbnica wiedzy i ciekawostek. Gdyby nie on nie dotarlibysmy pewnie w to urocze miejsce i nie poznalibysmy niesamowitych stworzonek, ktore swieca przy kazdym ruchu w wodzie. Czlowiek wyglada jakby byl napromieniowany. Tylko dla tego zjawiska warto przyjechac na Krym.

Dzien 34

Dzien 34.
Dzien drogi, wiec nuda, nuda, nuda...poza szukaniem noclegu. Cel: jezioro. Efekt: srodek pola. Jak juz udalo nam sie zlokalizowac jezioro, napotkalismy na mur, znaki stopu i psy.

Dzien 33

Dzien 33.
Wczoraj trafilismy nad jezioro z molo - Bazaleti. Miejsce "petarda" jesli chodzi o kapiel. Natomiast jesli chodzi o spanie to ciezko bylo znalezc 2 m2 czystej przestrzeni na namiot. Wszedzie szkla,butelki i smieci. W nocy ok 3 przyjechaly dresy nad jezioro, popuszczali muzyke przez godzine i pojechali. Rano wyruszylismy pod granice. Po drodze duzo motocyklistow i innych turystow z Polski. Zatrzymalismy sie znow pod odbiciem na Kazbek- lemoniada.3 godziny na granicy i jestesmy w Rosji. Zjedlismy wielka obiado-kolacje, a teraz czekamy na Apanow, z ktorymi sie rozdzielilismy w w\w knajpie w Gruzji.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Dzien 32

Dzien 32 - 14.08.2012 godzina 16:50 czasu Tbilisi
Sniadanie zamowione na 9.O 10 wyruszylismy do Telavi-stolica Kaheti. Dojezdzamy a tam miasteczko w remoncie,ale udalo sie dostac klucz 24 i smar do lancucha.Nastepna miescina Mtskheta-dawna stolica gruzji ... zwiedzamy. Gdzie bedziemy spac jeszcze nie wiemy. Bedziemy podazac w strone przejscia granicznego - Kazbegi.

Dzien 31

Dzien 31.
Znow pobralo mi 250 zl z konta. Wlaczyl sie roaming danych przy zmianie karty i kasa uciekla przez jakas aplikacje.Z rana wyruszylismy dl Parku narodowego Lagodekhi zalozonego przez polaka.Z 4 tras wybralismy najkrotsza nad wodospad.Wrocilismy ok 16,30 i poszlismy sie wykapac w hotelowym basenie popijajac piwko.O 19 szefowa przygotowala olbrzymia kolacje.

Dzien 30

Dzien 30.
Miejscowosc Sanghi. Namierzalismy sie tylko na okoliczny zamek, a trafilismy do malowniczego kompleksu koscielnego Bodbe. Nastepnie miasto przytulone do starych murow zamkowych, ale wygladajace wyjatkowo niegruzinsko. Odrestaurowane, pelne polskich turystow i w koncu, z porzadnie wyposazona w mapy, informacja turystyczna. Wbrew pozorom daleko nie zajechalismy i o ludzkiej porze zajechalismy do Lagodekhi. Przerwa na targ warzywny i czas na poszukiwanie noclegu, co o dziwo zajelo nam moze z 15 minut. Hotel Lile-20 lari za pokoj bez lazienki, 25 z lazienka, na czym nam specjalnie nie zalezalo, a na 2 nocach oszczedzilismy jakies 40 polskich zlotych...

niedziela, 12 sierpnia 2012

Dzien 29 kontynuacja

Dnia 29 kontynuacja.
Szczesciem spotykamy miejscowego, ktory niosl baniak na wode, co zasugerowalo, ze woda jednak gdzies jest. Grzecznie zapytalismy i odpowiedz zobaczylismy w skalnym pomieszczeniu zabezpieczonym klodka. Rynna podwieszona pod sufitem, miski dookola-woda odzyskiwana ze skal, takze wyjatkowo cenna przy braku jakichkolwiek innych zrodel. Szybkie pakowanie i zmierzamy na wschod... tam mijamy stada krow na srodku ulicy. z 20 ciezarowek z arbuzami. zatrzymalismy sie na jednego. Po 10 minutach przychodzi Pan u ktorego kupowalismy i widzac jak palaszujemy daje nam drugiego w prezencie.Potem robiac wieczorne zakupy pod sklep przyjezdza chlodnia a kierowca wychodzi i daje nam po lodzie.Nocleg obok drogi z widokiem na kolej. :)

sobota, 11 sierpnia 2012

Dzien 29

Dzien 29 - 11 sierpnia 2012
obudzeni ok 6 przez duchote i bezwietrzna pogode. Zwinelismy namioty i szybko pojechalismy szukac miejsca do kapieli, co zajelo nam dluzsza chwile. Przyjemna kapiel, sniadanie i podazamy w strone Dawid Gareji. Droga przez polpustynie-tylko wyschnieta trawa i nic dookola. Trafiamy do osobnego kompleksu i udaje nam sie, mimo niezadowolenia jednego z mnichow, zobaczyc Kosciol. Potem wg wskazowek, kolejne 12 km przez pustkowia. Docieramy do wlasciwego miasta skalnego-zupelnie inne niz Vardzia. Poza kompleksem odrestaurowanym, mozna zwiedzic czesc w jaskiniach, ale trzeba przejsc na druga strone gory.Udaje nam sie dotrzec na szczyt i zobaczyc skalne miasto.Doskwiera nam brak wody.Szlismy na gore liczac na jakies zrodelko, ale niestety sie przeliczylismy. Spadlo jedynie pare kropel deszczu... Obeszlismy dookola kosciolek, zamienilismy dwa slowa z dwojka zolnierzy, ostatnie spojrzenie na roztaczajacy sie widok granicy z Azerbejdzanem i zmierzamy w dol.

Dzien 28

Dzien 28
Obudzeni na srodku pola pojechalismy na polnoc Armeni zobaczyc dwa najslynniejsze monastyry - Sanahin i Hagpat tam spotkalismy juz mase turystow w tym trojke polakow na rowerach. Temperatura dawala sie we znaki. W Basi garnek tak grzalo ze sie malo nie zagotowalo.Na przejsciu granicznym armenia-gruzja panuje wielki chaos.Stalismy godzine,wszyscy sie wpychaja na sile natomiast po stronie gruzinskiej wszystko szlo sprawnie. 16 km przed Tibilisi zlokalizowalismy jeziorko.ok godziny szukalismy miejsca na rozbicie namiotow.Jezioro widzielismy z gory, a potem nie moglismy do niego dojechac.Rozbilismy sie w koncu przy wodzie,ale przy jakiejs brei gdzie nie mozna bylo sie wykapac.

Dzien 27

Dzien 27.
Poranek rozleniwiony i dopiero kapiel w lodowatej wodzie Sewan nas ocucila nieco. Jezioro faktycznie wyglada jak morze, a nad brzegiem kurorty i domki letniskowe. Samo miasto Sewan nieciekawe, wiec grzalismy w strone Parku Narodowego Dilijan. Miasto Dilidjan posiada malutkie, aczkolwiek urocze stare miasto, a przed deszczem, ktory nas gonil, krylismy sie w okolicznych kompleksach koscielnych-warte obejrzenia monastyry wraz z przyleglosciami. Czas dzis wyjatkowo nam uciekal, wiec zanim sie obejrzelismy juz musielismy szukac noclegu..co nie jest takim prostym zadaniem w gorach. Ale boczna droga doprowadzila nas na pole i teraz tylko zasnac wysluchujac deszczu i grzmotow.

Dzien 26 kontynuacja

Dnia 26 kontynuacja.
... i w zwiazku z tym nasz pobyt na polnocy jest nielegalny. Ale jakos specjalnie tym sie nie przejmujemy..Zanim przekroczymy granice planujemy wygrzac sie w goracych zrodlach. 30 km kamienista, dziurawa droga w kanionie..dupska odegraly role amortyzatorow i niestety okazalo sie to dosc mocno odczuwalne, szczegolnie ze Suzi ma, jak sie okazuje, dosc twarde zawieszenie. Na miejscu rodzinnie i tlumnie, ale znalazlo sie i miejsce dla nas. 3 naturalne baseny, w tym jeden z gejzerem i woda tak goraca, ze kapali sie tylko najtwardsi. Moczymy sie w kazdym, a potem splyw lodowata rzeka. Szybka akacja i jedziemy dalej, zeby dojechac do jeziora Sewan przed zmrokiem. Wbrew slowom uslyszanym pod motelem polnocna granic okazuje sie nie tylko starym szlabanem, ale i biesiadowalo tam 4 straznikow, z ktorych jeden byl niezle uhahany nasza obecnoscia. Trasa od granicy do jeziora niesamowita! Widoki nie do opisania. Pierwsza miescina, wiec szybkie zakupy i poszukiwania noclegu.

Dzien 26

Dzien 26
Wstalismy o 9:30 w motelu w miejscowosci Martekert tuz nad restauracja do ktorej wjechalismy motocyklami (doslownie). Sniadanie, pakowanie, a zaraz potem dobrowolna wizyta w miejscowym komisariacie.Tam spotykamy juz znajome twarze.Na podstawie dotychczas otrzymanych informacji na "przejsciu granicznym" armenia-karabah i w ministerstwie spraw zagranicznych w Stepanakercie powinnismy wrocic ta sama droga na Goris co wydluzyloby nam znacznie trase i przy wyjezdzie zostawic swistek papieru, ktory otrzymalismy wraz z wizami.Jednakze chcielismy sie upewnic, ze polnocne przejscie graniczne jest dla nas zamkniete. Po policyjnych dyskusjach udalo sie ustalic, ze mozemy skrocic sobie trase i udac sie polnoca na Vardenis. Trasa przez gory, kamienisto-zwirowa i pelna zakretow. Krotka przerwa na kapiel w miejscu poprzedniego noclegu, a tam dopada nas policjant z gromadka dzieci, gaciach w dolary, pokazuje legitke i prosi o dokumenty. Okolic jeziora nie mamy wypisanych na dodatku do wiz...

Dzien 25 kontynuacja 2

Dzien 25 kontynuacja 2
wrazenie. Jadac dalej w strone Martakertu zaliczylismy zamek przy ktorym sie rozdzielilismy. Apany poszli co za monastyr jest nad zamkiem, a my pojechalismy do centrum Martakertu. Tam czekajac na nich zrobilismy zakupy, przeszlismy dwie kontrole policyjne, zaczepial nas tutejszy zlodziejaszek ( lat 8 jak nam potem powiedzial sprzedawca ) zaczepil nas rowniez turysta armenski,ktory przyjechal do karabachu z rodzina. Pokazal nam co zwiedzili i powiedzial o przejsciu granicznym na polnocy.Wszystki te rzeczy wydarzyly sie pod sklepem obok ktorego byl motel - miejsce naszego noclegu.

Dzien 25 kontynuacja 1

Dzien 25 kontynuacja
Podczas proby odkrecenia Apanowego kola ulamalismy klucz 24 ( z zestawu kluczy suzuki made by japan - nie polecamy ). Wczoraj pol dnia chodzilismy za takim i nigdzie nie bylo. Nawet Pan w sklepie lady, ktory mial pieknie wyeksponowane elementy od lady na poleczce, powiedzial ze to nietypowy rozmiar. Hamulce sie powoli koncza, za nami 4700 km trzeba powoli zmierzac w strone domu, polowa wyjazdu juz za nami. Lancuch cos zaczyna stukac, trzeba go naciagnac, ale nie mamy klucza :( wracajac do dzisiejszego dnia, pojechalismy do Ganzasar na sniadanie i zobaczyc monastyr. Nastepnie spotkalismy Daniela z Rosji, ktory spal obok nas dwie noce wczesniej pod Tatevem i powiedzial nam o opuszczonym miescie Agdam ( wielkie miasto zmasakrowane przez wojne ). Oczywiscie pojechalismy tam, znakow juz nie ma, Ta miescina nie istnieje na tutejszych mapach, a w rzeczywistosci sa tu pozostalosci po budynkach, dobry asfalt, meczet i prawie nikogo. Ta przejazdzka zrobila na mnie wielkie

Dzien 25

Dzien 25
Spalismy nad jeziorem w Gornym Krabahu. Poki co nie widzielismy w Armeni jeszcze zadnych motocyklistow.Wczoraj, jak bylismy pod pomnikiem Mamika i Dadika, Pan sprzedajacy swoje rekodziela powiedzial tak:"duzo turystow tu jezdzi, w zeszlym tygodniu byla para peugeotem z Dani, a miesiac temu para motocyklistow z wloch". My osobiscie turystow w Gornym Karabahu poki co nie uswiadczylismy. Z rzeczy ktore zauwazylem:
-paliwo od benzyny 88 do 95 ( nazywana u nich super premium).
-wiecej stacji z gazem niz benzyna
- rury od gazu i wody ciagna sie nad miastem i ulicami, nie tak jak u nas pod ziemia
- ceny porownywalne do polskich
- ludzie spragnieni turystow, koniecznie chca zagadac, zapraszaja na jedzenie i wodeczke,
- nie wiem czy dlatego ze pierwszego dnia jak bylismy w Armeni to Basi buchneli okulary, a potem jeszcze ta akcja z portfelem, ale cos nam w tych ludziach nie pasuje ... bardziej do gustu przypadla nam mentalnosc gruzinow.
- wiza do gornego karabachu 3000 AMD za os.

Dzien 20 zalegla kontynuacja 2

Dzien 20 kontynuacja 2
Mlody w miedzy czasie zdazyl sie juz zawinac. Tata probuje sie dodzwonic, ale nie daje rady. Prosi poczekac. Wsiadl z jakims gosciem i pojechali. Mija 30 minut , najwazniejsze ze mamy paszporty caly czas powtarzam Bartkowi. Caly czas sie zastanawiam gdzie zostawilam ten portfel... Wraca ojciec mlodego zwraca jeszcze ok 500 zl w roznych walutach, a my wracamy na nocleg. Finalnie ukradli nam/wzieli sobie znaleznego ok 400 zl. Nastepnego dnia gosciu tankujacy nam paliwo pyta czy oddali nam cala kwote? ( czyli cala wioska juz wiedziala ).

Dzien 20 zalegla kontynuacja

Dzien 20 zalegla kontynuacja.
Robilismy wieczorne zakupy przed noclegiem , nie byloby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt , ze po przyjezdzie na nocleg ( 21:45 ). Bartek pyta:"gdzie masz portfel z dokumentami?";ja: " zartujesz?". Szybko wsiedlismy na motocykl i bez kufrow pomknelismy 15 km do sklepu. Rozgladamy sie pytamy,szukamy ... po chwili przychodzi lekko wstawiony Pan i mowi ze jego syn wzial, ale zaraz da znac i przyniesie. Troche nam ulzylo bo szkoda by bylo stracic paszporty i dowod rejestracyjny w srodku wyjazdu. Ludzie sie zbiegaja mowia cos do nas pytaja a my nic nie rozumiemy. Przychodzi mlody z portfelem i pierwsze co wpadlo mi w oko ze nie ma kart platniczych ani prawo jazdy ... wszystko bylo juz przeszmuglowane i poprzekladane do innych przegrodek. Chcemy dac Panu znalezne a tu nie ma duzej ilosci kasy przede wszystkim walut z poprzednich trzech krajow. Bartek swoim niby ruskim ( poprostu glosniej mowi po polsku :P ) mowi, ze dalby cos, ale brakuje dziengow....

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dzien 24

Dzien 24
Jestesmy w Gornym Karabahu. Naasze telefony nie maja zasiegu. Wojna trwa od 30 lat. Stolica Stepanaker w ktorej wlasnie sie znajdujemy nie zrobila na nas specjalnego wrazenia. Wizy udalo nam sie pozyskac.W knajpie z 7 zamowionych rzeczy dostalismy 4. Kranobraz piekny, sa znaki nawet na miejscowosci i super zakrety dla motocykli. Czujemy sie dobrze , pogoda dopisuje :) Jedziemy na polnoc Karabahu. To juz polowa wyjazdu i jestesmy w najbardziej wysunietym na poludnie punkcie naszej wycieczki. Pozdrawiamy

Dzien 23 kontynuacja

Sie atrakcje. Zbiegli sie ludzie, kazdy mowil cos innego. uzylismy laty w sprayu i Apan podjechal do wulkanizacji a my rozbilismy sie przy najblizszym drzewie.

Dzien 23

Dzien 23
Budzic sie w takim miejscu to cos pieknego. Widok na Monastyr niesamowity. Zjechalismy ze stromego podjazdu ok 6 km. po czym wykapalismy sie w zrodelkach pod diabelskim mostem. Jedziemy dalej i kontrola przy wjezdzie do Gornego karabachu. Spisali nasz wjazd i pojechalismy piekna asfaltowa i pelna zakretow droga do miejscowosci Shushi. Pyszny obiadek za 5000 AMD ( frytki. miecho
salatka. fasolka ). Dzis niedziela wiec nie damy rady zalatwic wiz w stolicy. Kuerunek poludnie. Tam na trasie zaczepila nas grupka mlodych ludzi sprzedajacych kukurydze. chcieli sie bardzo przejechac na motocyklach. Panie wsiadly do traktora a panowie zabrali panow i wszyscy udali sie nad staw wykapac. Zwiedzajac zabytki zaczelo stawac sie tak ze to my jestesmy atrakcja turystyczna dla nich. Nie wiedzac jak ich odgonic zobaczylismy jeszcze jakis kosciol i grzecznie sie zegnajac powiedzielismy papa. Kolejna Atrakcja PLATAN TREE znow podjazd bardzo wysoko. Podczas zjazdu Apanowi pekla guma :p i zaczely

niedziela, 5 sierpnia 2012

Dzien 22

Dzien 22. Slonce tym razem dotarlo do namiotow stosunkowo pozno - ograniczyl je kanion nieopodal monastyru Norawank. Pakowanie przebieglo w tempie ekspresowym, poniewaz towarzystwa dotrzymywal nam pan zgarniajacy trawe z poletka, na ktorym spalismy. Przeprawa przez strumyk i jedziem dalej - tempo naprawde niezle jak na ostatnie dni. Dotarlismy naprawde wyglodniali pod Tatew - sniadanie marne, przerwa na kapiel w jeziorze i o 15 mamy za soba 160km. Zamiast dotRzec pod monastyr wyciagiem ponad dwoma dolinami, nieswiadomie wybieramy kreta droge niekoniecznie pokryta asfaltem. Rewelacyjny obiad, swiezo pieczone ciastka i mamy dosc energii na zwiedzanie. Temperatura ok. 25, wiec jak dla nas dosc chlodno. W zwiazku z uciekajacym czasem, decydujemy sie noc spedzic na wzgorzu, z ktorego monastyr jest czesto fotografowany. Na miejscu spotykamy rodzine konczaca piknik, ktora czestuje nas arbuzem i wodka (nie bardzo moglismy pic, wiec dostajemy butelke na dobry sen).

Dzien 21

Dzien 21. Zapowiada sie dzien zwiedzania..sniadanie, odzianie sie w motocyklowy ekwipunek - na oko czeka nas jakies 2km jazdy po niewiadomo jakich drogach. 3 min pozniej jestesmy na miejscu... Monastyr jest tuz za zakretem, a nasza mapa po raz kolejny okazuje sie sabotazystka. Gegard jest piekny, a jeszcze piekniejszy jest niewielki wodospad, gdzie mozna sie schlodzic, a potem oslodzic przepysznym chlebem o smaku nieco drozdzowkowym. Mala Apanowa gleba parkingowa i obieramy kierunek swiatyni w Garni...i jedziemy dalej. Docieramy za jasnosci do Areni, winne zakupy i decydujemy sie jeszcze uderzyc na Norawank. Trasa wiedzie przez kanion, a sam monastyr znajduje sie na polce skalnej. Trafiamy na zachod slonca zwiedzajac monastyr, a pare minut pozniej rozkladamy namioty na wczesniej wypatrzonym poletku nad strumieniem. Luskajac semiki czekamy na wschod ksiezyca...po nim juz latarki nie sa potrzebne, zeby trafic do namiotu...

Dzien 20

Dzien 20
Do 11 trzeba wylogowac sie z hostelu. Sniadanie to samo co wczoraj. Pojechalismy jeszcze do dwoch sklepow zobaczyc za namiotem. Kupilismy za 33 345 AMD gdzie ten sam namiot w tej samej fili sklepu 1,5km dalej kosztowal 65 000 AMD. Jedziemy do muzeum zaglady, potem jeszcze dwa monastyry i jedziem do Garni. Dwie drogi: jedna, ktora prowaddza mieszkancy, ale nie ma na mapie. Druga jest na mapie tylko ponoc w strasznym stanie. Zgadnijcie, ktora wybralismy :) Zakupy ... tu zaczela sie przygoda dnia dzisiejszego, ale to opisze Wam Basia.

środa, 1 sierpnia 2012

Dzien 19

Pobudka o 8:30 - wszyscy jak jeden maz wypelzli z lozek i uslyszelismy za drzwiamy dzwiek sztuccow...No a ze sniadanie jest w cenie noclegu, uznalismy, ze wszyscy pospieszyli, zeby niczego nie zabraklo (sniadanie podaja 8:30-11:00)...Na sniadanie muffinka i jogurt, takze niekoniecznie to, czego oczekiwalismy - co zrobic? Juz na samym wstepie czulismy, ze hostel moze okazac sie dosc srednim trafem. Ruszamy na miasto - plan: Muzeum Historyczne (czyli tak jak w przewodniku to opisali - brak chronologii i przy wielu eksponatach brak opisow w jez. angielskim), nastepnie Muzeum Parajanov'a (rewelacja!!!), a pomiedzy poszukiwania palatki (namiotu), na sam koniec mialo byc Muzeum Zaglady, ale niestety czasowy bysmy sie nie wyrobili. Wejscia do muzeow rzedu 3 zl studenckie, na ktore lapal sie nawet Apan :D. Koniec dnia spedzilismy w knajpie, bo nie bardzo mielismy ochote wracac do hostelu... Jutro ruszamy dalej, so good night and good luck for us!

Dzien 18

Po cudownej nocy w hotelu tuz pod skalnym miastem Vardzia ruszylismy na Erewan. Niby tylko 240 km, ale ciezko bylo przewidziec czy uda nam sie te trase zrobic (ostatnie rekordy kilometrowe nie nalezaly do najwybitniejszych;p). Do granicy dotarlismy bez zadnych problemow, ale tuz przed nia pojawily sie watpliwosci, czy aby na pewno otrzymamy wizy (niewielkie przejscie graniczne, aczkolwiek jedno z niewielu..). Okazalo sie, ze nawet zle wypelnione formularze da sie pokreslic i nie ma potrzeby ich przepisywania, tak jak to bylo w Rosji, a pytanie o zdjecia zbyte zostalo machnieciem reki;). Kolejnosc okienek oczywiscie pomieszana. No i jestesmy w Armenii. Jedziemy i jedziemy i ani drzew, ani krzakow - iscie ksiezycowy krajobraz i potworny wiatr. Dopiero za jakas rzeczka pojawiala sie zielen, a temperatura zaczela wzrastac.  Mala przerwa w Gyurmi (znane ze swych archeologicznych odkryc) na obiad - kolejne wrazenie z Armenii watpliwe - zajumali mi oksy przeciwsloneczne z motocykla ! (niech im bedzie na zdrowie). Obiad w Oasis - knajpa wlasciwie jak ogrod botaniczny, z wodnymi eskpadami, ptakami i roznorodna roslinnoscia....a ceny..hmm...za 4 osobowy obiad (wszyscy sie najedli) zaplacilismy jakies 68 tys. AMD (68 zl), takze calkiem niezle jak na dania :). Do Erewania dojezdzamy praktycznie przed zmrokiem i po wstepnym rekonesansie u taksowkarza, noclegu szukamy na wlasna reke. Inni turysci w takiej sytuacji potrafia byc naprawde pomocni, wiec logujemy sie do hostelu ( doba 5,5 tys. ADM, dostawka 4,5 tys.). Szalu nie ma - obsluga z lacha wykonuje swoje obowiazki, dosc ciasno i duszno, wiec wieczorny spacer sprowadza sie do poszukiwan innego miejsca. Znajdujemy 3 inne hostele, ale skoro planujemy zostac w Erewanie 2 noce nie oplaca sie rano pakowac i przenosic rzeczy....

P.S. Hostel niegodny polecenia to Yerevan Hostel - tu sie zatrzymalismy. Ciasno, duszno, dziwni ludzie, a recepcjonisci - no comment.

wtorek, 31 lipca 2012

Dzien 17

Dzien 17
Cala noc nie przespana...Bartek walczy od wczoraj z rewolucjami zoladkowymi i chyba od tego jest bardzo oslabiony:( mnie chwycilo dopiero rano, ale nie jest tak zle. Jednakze zdecydowalismy zalogowac sie w hotelu (tak-w hotelu, a nie hostelu, doba w pokoju bez lazienki - 20 L, z lazienka - 30 L) i chociaz odrobine sobie uprzyjemnic te walke bliskoscia lazienki. Miejscowy, lekko podchmielony pan polecil nam miejscowa wodke, takze dzieki wsparciu Apanow pijemy...co by utopic to cholerstwo;) plan na dzis: lenistwo w towarzystwie zabojczego alkoholu, ilosc przejechanych km: jakies 0,02 km (suzi zostala podstawiona spod knajpy pod hotel przez Apana)

Dzien 16

Dzien 16. Po noclegu spedzonym prawie pod sklepem spozywczo-chemicznym, ruszylismy do skalnego miasteczka Wardzi. Trasa ok. 40 km i same asfaltowe esy floresy :) - po drogach, momentami w tragicznym stanie, to naprawde mila odmiana. Dolina, w ktorej umiejscowiona jest Wardzia, zapiera dech w piersiach- przynajmniej moich ( i
bardzo prosze tym razem bez komentarzy 'w czym!?' ). Na parkingu spotkalismy 10 osobowa ekipe z gdyni w Westfaliach (m.in. z karwin-to podobno jacys Twoi znajomi Tomaszu S. z pomaranczowego VW Transportera :) )., pare z Czech na GS'iku w Dzien 12
Wyjezdza mezczyzny rowniez na BMW oraz 3ke z Bielska-Bialej (ale to juz w knajpie przeczekujac burze-i to nie jedna tego wieczora). Zwiedzanie skalnego miasta zajelo jakies 2h, tak na oko, bo zegarkow raczej nie sledzimy. Potem ruiny zamku i pospieszna ucieczka przed burza, a proba rozlozenia namiotu, przy wietrze bliskim huraganu, zakonczyla sie kolejna dziura w tropiku. Noc spedzamy tam, gdzie wszyscy, czyli pod knajpa.

Dzien 15

Dzien 15. Opuszczamy Liberty Hostel i kierujemy sie do Wardzi (ok. 200 km). Na dzien dobry - niekoniecznie dla Apanow, okazuje sie, ze Tygrys, ktory przemierzyl z nimi pol Europy, postanowil osiedlic sie w Tbilisi i na pozegnanie, zamiast fajerwerkow, odpalil podgrzewanie manetek, rozladowujac, tym samym, akumulator. Chwila bladzenia po centrum i udaje nam sie obrac wlasciwy kierunek. Niestety albo stety podkusilo nas i zjechalismy z glownej drogi na mniej glowna, ale krotsza. Suma sumarum: jakies 80 km szutrowo-pseudo asfaltowej trasy, wijacej sie w gore i w dol, na ktorej nie bylo trudo o czolowke z rozpedzona ciezarowka, niekoniecznie na swoim pasie, potem powtorka ze zdobywania kosciolka pod kazbegiem (to byla wtedy genialna lekcja radzenia sobie ze stromymi, kamienistymi drogami). Kolejne 80 km w gorach, gdzie przy 27 st.C powoli zaczelismy zakladac kolejne warstwy, chwile pozniej nastepne, bo temperatura spadla do 16 st., konczac na ciuchach przeciwdeszczowych bo dorwala nas burza. Fartem w jakiejs wioseczce trafilismy na wiate przystankowa. Jedna burza, jedno stado owiec schodzace z pastwiska i zalewajace cala jezdnie...druga burza i kolejne stado..I w ten oto sposob przedefilowaly przed nami jakies 4 stada, czyli mozna chyba rzec, ze tysiace owiec. Niesamowitym widokiem jest rozpedzona ciezarowka z jednym, niebieskim reflektorem (zadne inne swiatla nie sa wlaczone) wjezdzajaca w stado, ktore ja otacza, a potem nie chce wypuscic.
Ruszamy jak tylko deszcz slabnie, ale nasz cel - Wardzia, nie zostaje osiagniety. Zatrzymujemy sie po sniadaniowe zakupy, a ze wlasciciel sklepu, Ararat, jest przesympatyczny, rozbijamy sie po drugiej stronie ulicy, motocykle natomiast pozostawiamy pod czujnym okiem sklepowej kamery (!?). Co ciekawe to jedyny, wioseczkowy sklep, ktory caly asortyment ma wprowadzony do komputera (nie ma potrzeby spisywania wszystkiego na papier) i jest w posiadaniu skanera kodow kreskowych.
Zostajemy obdarowani domowym winem, ktore Ararat przyniosl nam do namiotow, a nastepnie ugoszczeni koniakiem, serem, warzywami (przeciez nie wypadalo wypic wina samemu w namiotach, nie czestujac gospodarza) i w ten sposob plan pobudki na godz. 7 spalil na panewce.

piątek, 27 lipca 2012

Dzień 14

Dzień 14.

Dzień odpoczynku i reperacji namiotu. Po próbach znalezienia sklepu turystycznego stwierdziliśmy, że lepiej zużyć 5 metrów taśmy power tape, niż kupować nowy north face za 1000 zł. Jeśli chodzi o zwiedzanie, dziś tak samo jak wczoraj, się rozdzielilismy. Apany poszły na bazar, pojeździli metrem ( 1 lir w dwie strony / 2 zł ), poszli na stadion i do ogrodu botanicznego ( szału nie ma ).
Ceny bardzo porównywalne do polskich cen. Furorę zrobiła dla mnie lemoniada ( przepyszna ). Kolejną rzeczą, która mnie zszokowała to agregaty prądotwórcze przy wielu sklepach ( często nie ma prądu, więc przy tych temperaturach sklepu muszą sobie jakoś radzić ). Ludzie się żegnają przed kościołami 3 krotnie w przeciwną stronę niż my. Dziś było chłodno, bo tylko 28 stopni jak wstaliśmy. Jutro wyjeżdżamy ze stolicy do Vardzi ( http://en.wikipedia.org/wiki/Vardzia ), więc zepewne stracimy znów kontakt na jakiś czas.
Uzupełniliśmy bloga o filmy w dniach:

Dzień 13
Dzień 12
Dzień 11
Dzień 9
Dzień 8
Dzień 6
Dzień 3


Słabo słychać, ale obiecuje poprawę. :)


Teraz spijamy regionalne piwko podczas pogawędki z Tadkiem ( właścicielem hostelu liberty ). Poznaliśmy Gruzina, który ma babcię na zachodzie Gruzji i z chęcią nam udostępni nocleg. W trakcie dnie pogadaliśmy troszkę z Rajmundem, który ma na wszystko czas - jest z Estoni ( ma 19 lat i po szkole średniej zaczął swoją podróż ), aktualnie pracuje w hostelu w zamian za nocleg.



Przed Parlamentem
 Pozdrawiam Sołtys

czwartek, 26 lipca 2012

Dzien 13 - 26.07.2012 r.

liberty hostel, dzisiaj aklimatyzacja ze stolica oraz poszukiwanie sklepu turystycznego z namiotem ... :)

Dzien 12

Dzien 12.
Widok z hostelu Liberty

tanczaca fontanna
Wyjezdzamy z noclegu ok. 12 (miescina-Ananuri nad olbrzymim jeziorem). Cel: Tbilisi. Na trasie spotykamy 2 motocyklistow z Holandi podrozujacych w przeciwna strone - chwila pogadanki i wymiana doswiadczeniami. Jeden jechal na Afryce, drugi na GSie. Jedziemy dalej. Centrum ... temperatura 38 stopni. Szukanie noclegu zajelo zdecydowanie mniej czasu niz w Kijowie. Bladzac ulicami w poszukiwaniu napisu "hostel" trafiamy na polska flage powiewajaca przy witrynie sklepu. Zza drzwi wyglada mezczyzna, ktory uslyszawszy nasze zdziwienie i zaskoczenie, zaczyna mowic cos po polsku. Zartuje, ze jest Polakiem - spedzil w naszym kraju kilka lat, wiec bez problemu mozemy sie dogadac po polsku. Prowadzi winiarnie, wiec nie obylo sie bez degustacji - argument, ze musimy jeszcze wsiasc na motocykle nie przechodzi - dopoki bedziemy jechac prosto zadnych problemow zwiazanych z umiarkowanym spozyciem alkoholu miec nie bedziemy ;). Od slowa do slowa doszlismy do tematu poszukiwania noclegu, wiec wystarczyl jeden telefon, kilka minut pozniej przyjechal po nas przesympatyczny Polak, prowadzacy hostel "Liberty" ( http://www.liberty-hostel.com/ ). I tak oto odpoczywamy od trudow ciaglej jazdy w ogromnym mieszkaniu, w rewelacyjnej polskiej domowej atmosferze! (Szczegolnie ja odpoczywam, bo mam spuchnieta cala gebe, a moja dolna warga wyglada jak po nieudanym zabiegu wstrzykiwania botoksu :|). Trzeba przyznac, ze im dalej w las, tym ludzie sa coraz bardziej otwarci, ciekawi i zyczliwi. Niesamowity kraj!

środa, 25 lipca 2012

Dzien 11

Dzien 11
daleko w tle widac Kosciolek, nieopodal ktorego spalismy


Czas zjechac z gor. Znow ciezki odcinek dl. 6.4 km - droga idaca stromo w dol, pelna kamieni i piachu. Pierwszy zjechal Apan, Agata zeszla na pieszo i byla szybciej na dole od niego. My zjezdzalismy godzine pozniej, Basia rowniez na pieszo. Podczas zjazdu wyjechalo mi terenowe auto, nie dalem rady sie zmiescic, wiec gleba-motocykl przygniotl mi noge - nie moglem jej wyciagnac, na szczescie goscie z terenowek przybiegli z pomoca. Apan, co sie okazalo na dole, tez mial wywrotke - zjezdzajac wlecial mu owad miedzy okulary a oko, odpadl kufer, ale wszystko dalo sie poskladac. Spotkalismy sie z Apanami w pierwszej knajpie przy asfalcie (na sniadanie pyszna lemoniada i kaczapuri)-jedzenie pychotka:) potem ok. 20 km krajowej drogi bez asfaltu, serpentyny, zakreciki, krowy na srodku drogi. Gonila nas burza ...ale nie dogonila! ha! Nocleg w miejscu, ktore mielismy na okladce przewodnika (Ananuri nad jeziorem). Wieczorem obok nas rozbili sie z namiotem Gruzin z holendrem Afrykanskiego pochodzenia. W nocy pilnowaly nas dwa psiaki przykoscielne - dzielnie w nocy i nad ranem odganialy intruzow (inne psy oraz pasace sie dookola namiotow krowy). Wyjatkowe pieszczochy, siedzac przy ognisku wciskaly lby pod kolana i domagaly sie pieszczot - podobno gruzinskie psy maja wlasnie taka nature:).

Dzien 10

Dzien 10
w drodze pod lodowiec

Obudzeni przez Apana, "Soltys wstawaj szybko i zobacz co sie dzieje" otwieram oczy wygladam z namiotu, a tam stado krow, przepiekne gory, monastyr i Apan goniacy za krowa, z ktorej prubuje wydoic mleko do kawy. Sniadanko i o 12 wymarsz na lodowiec - Kazbek. Szlismy i szlismy i szlismy i szlismy i po 5 h doszlismy. Sniegu dotkneli, lodu polizali. Schodzenie - no i tu zaczely sie problemy, odezwala sie basiowa kontuzja kolana, wiec schodzenie zajelo nam drugie tyle. Dalismy rade, Apanom poszlo o 3h szybciej, wiec wrocilismy na obiado-kolacje przygotowana przez naszych wspoltowarzyszy. Niestety w nasz namiot wleciala chyba jakas krowka, bo porozcinala nam go w dwoch miejscach, a apanom zjadla mydlo i kwiaty. W nocy czasami slychac goniace niedaleko dzikie konie - chociaz pewnie posiadajace wlasciciela. Zmeczeni mowimy dobranoc na 2880 m n.p.m.

Dzien 9

Dzien 9
Zaczal sie od duzego wiatru. Pojechalismy do tego samego sklepu co wieczorem, a tam znow ludzie zagaduja i po chwili przychodzi Pani z szampanem oraz bomboniera i nas obdarowuje. Znow droga 400 km do zrobienia - paliwo jest za 2,8zl/l , tak mozna jezdzic. Afryczka splotla figla - tym razem stopli sie przedni blotnik - nie pytajcie jak.O statnia miejscowosc w Rosji przed wjazdem do Gruzji to Vladikavkaz i tam przerwa na zakupy i obiad - cziburiaki ( pierogi gigant z miesem ). Pierwsza kontrola na trasie - dokumenty? dokad jada? po co do gruzji, bo przeciez tam nic nie ma. Tak sie wypowiadal policjant, po czym odpalil zdjecia na telefonie i pokazal jak byl w polsce na zawodach tanecznych i zajal pierwsze miejsce. Jedziemy dalej...granica otwarta do 22 a jest 20, kolejka spora- niektorzy stoja po 3h. Apan podszedl do strazy, a gosciu kazal podjechac i wpuscili nas poza kolejka - udalo sie, aczkolwiek nie bez malego incydentu - stojac przy okienku na granicy, w niesamowitym przeciagu, zalatwiajac wszystkie formalnosci, uslyszelismy lomot i zobaczylismy zbiegajagych sie ludzi. Tuz za winklem, gdzie staly motocykle zobaczylismy Afryczke - lezala! Na szczescie rachu ciachu i zostala postawiona na nogi (tudziez noge jedna). Miedzy przejsciem granicznym Rosji a Gruzji jest kilometrowy odcinek z brakiem drogi.
Przekroczylismy granice, ale dzien sie jeszcze nie skonczyl. Jest ciemno, a trzeba znalezc nocleg - drogi dziurawe, po ktorych swawolnie chodza krowki i nagle jakies odbicie w prawo na szuter. Ujechalismy ok. 700 metrow, odpuscilem w polowie gorki i motocykl zaczal sie zsuwac - mimo tego, ze trzymalem oba hamulce. Basia zeszla, Agata rowniez, wiec z Apanem podjelismy walke wjazdu pod monastyr, ktory prowadzi na kazbek-najwyzszy szczyt Gruzji (o czym zdalismy sobie sprawe dopiero na gorze - Apana olsnilo!). Po walce i haczeniu podwoziem o kamienie udalo sie wjechac. Zostawilismy kufry i zjachalismy po nasze kobiety (ktore zapierdzielaly w odzieniach motocyklowych, nie bardzo nawet wiedzac gdzie ida). Dzien dobiegl konca. Strasznie sie cieszylem, ze udalo sie wjechac tam, gdzie nie planowalismy wjezdzac po ciemku!

Dzien 8

Dzien 8. Budzimy sie o 12 czasu moskiewskiego( przestawiamy zegarki o 2h w przod). Z rana kapiel w zupie, bylo mega goraco. Potem dalej trasa po Rosji - pijemy duzo ...(ale nie tego, co najchetniej bysmy spozyli, swoja droga ciezko trafic ostatnio na nie slona wode:|), jemy arbuzy i swieze warzywa. Na trasie wszyscy trabia na nas i wystawiaja rece przez okno unoszac kciuki do gory. Droga na Pyatigorsk, a tam obiad w restauracji :) mielone z frytkami x 3, ryz z warzywami x 1. Nocleg znalezlismy przy elektrowni - jezioro 12km dlugosci. W wiosce zrobilismy jeszcze po ciemku zakupy,ludzie podjezdzali i pytali skad dokad i za fajne maszyny. Znow szukalismy noclegu jezdzac przez pola i w pewnym momencie Apanow obrocilo i Agatke wywalilo z motocykla, otrzepala sie i poszla rozkladac namiot. Nocleg z widokiem na wode i miauczacymi kotami (a wlasciwie dracymi sie jakby zazynali gdzies niedaleko dziecko).

Dzien 7

Dzien 7. dzien pod znakiem drogi. z namiotow wygonilo nas slonce, aczkolwiek noc byla wyjatkowo zimna, a glosy towarzystwa kilkadziesiat metrow dalej jezioro nioslo az do nas. dojazd do granicy poszedl gladko, ale deklaracje wypelnialismy trzykrotnie-2 strony cyrylicowych rebusow, co w sumie zajelo jakies 2h z kolejkami. jesli chodzi o kraj to i ukraina=pola i rosja=pola. Robiac zakupy w jakiejs miescinie ludzie ciesza sie, podchodza zagaduja i nagle podchodzi pewien gosciu do naszych Kobiet dajac im lody :) Szukamy noclegu - jeziora, ktore sie potem okazalo ze wyschlo. Spimy nad rzeka - szuwary.

Dzien 6

Dzien 6.
naprawa afryczki

Apan z pompa paliwa
Cala noc nie moglem zasnac bo zastanawialem sie co moze byc przyczyna ze africa nie chce odpalic. Ok. 10 slysze lezac w namiocie jak Apan probuje odpalic i nic ... po czym krzycze "a sprawdzales pompe paliwa, bo ostatnio jak nia poruszales to odpalila". Po chwili uslyszalem piekny furkot halasujacej afryczki - pompa paliwa sie zawiesza. Z miejsca noclegowego wyjechalismy ok 13. 30 km dalej znow sie zawiesila pompa. Tym razem bylo wiadomo co robic. Ok 16 Zatrzymalismy sie na wymiane kabelka w pompie. Piekne miejsce nad samym jeziorkiem - wlasnie tam zaliczylismy z Basia swoja pierwsza glebe na szutrze. O 18 ruszylismy dalej, daleko nie ujechalismy bo zaraz robilo sie ciemno. Szukanie miejsca na nocleg, jeziorko, szuterek i tam Apany zaliczyly glebe. Teraz lezymy pod bezchmurnym niebem a nad nami fruwaja nietoperki :)

Dzien 5

Dzien 5.
przerwa na tankowanie
Pogoda byla w kratke - raz slonce raz deszcz, po wyjezdzie z Kijowa tylko ubieralismy rzeczy przeciwdeszczowe i sciagalismy, ubieralismy i sciagalismy, ubieralismy i sciagalismy ... ceny: 10,70 hrywny za litr 95, 8-10 hrywny za piwko, 130 hrywny za noc w hostelu od os. Im bardziej na poludnie tym gorsze drogi i wolniej jedziemy. Patent ze skrzyneczka na plyny do moto nie zdal egzaminu na pierwszym szutrze - odpadla. O 19 zatrzymalismy sie na obiad - 140 hrywien za 4 os. Potem zaczelismy szukac noclegu i niestety afryczka zgasla po raz drugi :( nocleg znalezlismy nieopodal w przedroznych krzakach i dopchalismy ja tam. Dumajac przy piwku zastanawialismy sie co moze byc nie tak.

wtorek, 17 lipca 2012

Dzien 4

Dzien 4.
monastyr Sw. Michala

panorama Kijowa - rz. Dniepr
Dzien 4.
Pobudka z "samego rana", cudowne sniadanie przygotowane przez Panstwa Apanowskich i ruszamy na miasto. Zwiedzanie zakonczone obiadem w pobliskim barze mlecznym, chwila odpoczynku, zakupy na jutro i pakowanko, bo z rana jedziemy dalej - kierunek Donieck. Przed nami ponad 800 km do granicy z Rosja. Planowalismy na jutro czarnobylska eskapade, ale niestety zwiedzanie tylko w grupach zorganizowanych, trzeba poczekac na pozwolenie, a koszt takiej przyjemnosci to ok. 200$, takze jednak lepiej miec za co wrocic do domu. Pogoda dopisuje, gdyz poniewaz deszcze sie nas nie imaja (tfu tfu), slonce na zmiane z bialymi baranami, ok. 20 st., a przy powiewajacym wietrze odczuwalna nawet nizsza, takze idealnie na zwiedzanie i jazde. Zobaczymy co bedzie dalej...bo pewnie dobijemy do 40 st. gdzies w Armenii...Poki co 'si ju lejter alegejter' czyli do tam, gdzie bedzie net for free!



Dzien 3

Dzien 3
po nocy gdzies pod jakas tyci tyci wioseczka, pelnej krwiozerczych i napastliwych komarow, obudzil nas deszcz...wiec poszlismy spac dalej- w koncu Kijow nie zajac;) sniadanie, z pozostalosci dnia poprzedniego, zjedlismy juz pod bezdeszczowymi chmurami i ruszylismy na Kijow (160 km). Po 4 godzinach szukania noclegu, licznych dyskusjach z parkingowymi (ktorzy to byli niezmiernie uczynni i wykonywali nawet telefony do swych polskich kobiet) znalezlismy cos na ksztalt hostelu- w centrum scislym, niby nie tanio ale i nie drogo...ale kto by tam bral tak z biegu?!;) No wiec skuszeni namowami PanaMilego z Informacji Turystycznej odwiedzilismy Zielona Wyspe-tammial byc camping poEurowy...no i byl...psychodelia totalna , ustoju uprzedniego zapach az nazbyt silny... no a ceny wcale nie korzystniejsze! Takze po kolejnym tourne po tym gigantycznym miescie osiedlilim sie w centrum. Pierwsze ukrainskie smaki poznane, pierwsze tutejsze piwka wysiorbane i naprawde imponujace wrazenia Stolecznego Miasta-przyjaznego tyrystom nawet noca :)

sobota, 14 lipca 2012

Dzien 1

Dzien pierwszy dobiegl konca. Spimy na opuszczonym campingu w Lublinie-mrocznie, szczegolnie jak rano obudzimy sie obok smietnika:| ale to okaze sie dopiero po switaniu;)
Pierwsze przygody za nami.Skonczylo sie paliwo przed Warszawa, trzeba bylo zlapac stopa na stacje, ale poszlo bez problemu Pan zatrzymal sie sam i spytal czy nam nie pomoc. Teraz przerwa na obiad - jestesmy juz z Apanami :)